Tradycje kolędnicze w Polsce i na Podkarpaciu
Aby mówić o początkach kolędy, należy cofnąć się do czasów rzymskich, kiedy mniej więcej w tym samym okresie, w którym dzisiaj obchodzimy święta Bożego Narodzenia, w okresie antycznym świętowano uroczystości agrarne, zaduszne i noworoczne, których nieodzownym elementem były huczne zabawy pełne żartów, psot i gier hazardowych z tanecznymi korowodami, podczas których obnoszono barwnie przybrane drzewka laurowe i oliwkowe (odpowiednik słowiańskiej podłaźniczki). Był to także czas pojednania.
W tradycji bliskowschodniej dzień 25 grudnia poświęcony był Mitrze- bogowi słońca. Podobnie rzecz miała się w Rzymie. Tu od III wieku obchodzono Dzień Narodzin Niezwyciężonego Słońca, w którym brali udział także chrześcijanie oddający hołd swojemu Bogu Sprawiedliwości. W świecie słowiańskim ten okres również przebiegał w podobnej atmosferze. Był to czas zimowego przesilenia słońca, podczas którego właśnie w okolicy 25 grudnia na ziemiach słowiańskich, podobnie jak w państwie rzymskim święcono początek nowego cyklu wegetacyjnego, który obfitował w liczne elementy magii agrarnej. Dla wyplenienia pogańskich praktyk obrzędowych, kościół katolicki, przejął dawną tradycję i symbolikę narodzin słońca i światła dla obchodów narodzenia Chrystusa, w związku z czym, nastąpiło nałożenie się na siebie wątków praktyk pogańskich i chrześcijańskich, tworząc w ten sposób bogatą bożonarodzeniową tradycję obrzędową, która do dziś zachowała swoją żywotność.
Te zwyczaje dotarły na przestrzeni wieków VI-VII do Grecji, Rumunii i na Bałkany, skąd dostały się na Ruś i do Polski. Po przyjęciu chrześcijaństwa, ze względu na bliskość czasową Nowego Roku i Bożego Narodzenia ludy słowiańskie przenoszą obchody noworoczne na 25 grudnia. W okresie tym odbywa się odwiedzanie domów sąsiadów i składanie im życzeń, tzw. kolęda. Kolędowaniu towarzyszyła pieśń kolędowa. W Polsce pieśni te nosiły nazwę „godowych”, bo uświetniały nadejście nowego roku (god = pora). W Polsce jeszcze do dziś okres Bożego Narodzenia do Trzech Króli nosi nazwę godów.
Także termin „kolęda” (podobnie jak kalendarz) pochodzi od, „calendae” – jakim w państwie rzymskim określano pierwsze dni każdego miesiąca. W tradycji polskiej początkowo oznaczała pieśni noworoczne, które składały się z trzech części: 1. życzeń powodzenia i urodzaju, 2. prośby o datek, 3. podziękowania za dar noworoczny, tzw. „podarze”. Współcześnie kolęda jest wyrazem wieloznacznym i oznacza: 1. pieśń związaną z okresem świąt Bożego Narodzenia, 2. Dar-datek dawany kolędnikom, 3. obrzęd o charakterze teatralnym, 4. utwór muzyczny świecki – życzeniowy o tradycji przedchrześcijańskiej
Jeszcze XVII wieczne kolędy nie zawierały niczego, co by się łączyło ze świętem Bożego Narodzenia, lecz są prastarymi, pogańskimi życzeniami noworocznymi, w których zaklinano urodzaj. Wierzono, bowiem, że wypowiedziane słowo niesie ze sobą ogromny ładunek i moc sprawczą. Uważano, że słowem można przekląć i błogosławić, niszczyć i budować. Z tego względu życzenia są zasadniczym elementem kolęd i kolędowania. Stanowią przeciwwagę i ochronę, środek zapobiegawczy przed skutkami przekleństw i uroków. Ten zasadniczy sens kolęd został przez wieki zaciemniony, wyparty, a kolędy zatraciły swój pierwotny sens.
Rodowód kolędy zgodnie z tradycją przypisywany jest Św., Franciszkowi z Asyżu, który wraz ze swoimi braćmi zakonnymi w czasie pasterki odprawianej na polanie leśnej w Braccio we Włoszech w 1223 roku, przedstawił scenę z narodzin Chrystusa. Te szopki i żłóbki wzorem włoskim wprowadzone zostały na grunt naszej kultury w XIII wieku za sprawą zakonów franciszkanów konwentualnych i bernardynów (obserwantów). Filip Kallimach pisze w dziele z 1476 r. „Życie i obyczaje Grzegorza z Sanoka”, że obserwantów oskarżono we Lwowie przed arcybiskupem Grzegorzem z Sanoka, że ściągają do kościoła ludzi w dzień Bożego Narodzenia nowymi ceremoniami religijnymi wystawiając w kościele wołu, osiołka oraz żłóbek. W Polsce te przedstawienia miały swoisty charakter, zawierające często elementy narodowe. Na pamiątkę narodzenia Chrystusa w żłobie przedstawienia te nazywano jasełkami (od terminu „jasło” oznaczającego karmik dla bydła, zagrodę pod żłobem, w któremu trzymano słomę na podściółkę dla bydła. Tu jako ciekawostka: najstarsze figurki jasełkowe w Polsce pochodzą z początku XIV wieku, a darowane zostały dla kościoła św. Andrzeja w Krakowie przez siostrę Kazimierza Wielkiego – Elżbietę Łokietkównę, królowę węgierską.
Szopki z elementami narodowymi pojawiły się po raz pierwszy w Warszawie w 1683 roku, po zwycięstwie Jana III Sobieskiego pod Chocimiem i Wiedniem, zyskując szybko licznych naśladowców. Dla uatrakcyjnienia scen, zakony franciszkańskie i bernardyńskie wprowadziły elementy ruchome, dając tym samym początek współczesnym szopkom. Te szopki bardzo się podobały ludowi, (o czym pisze Jędrzej Kitowicz), dlatego w czasie przedstawień kościoły były przepełnione wiernymi. Cały „spektakl” przebiegał w atmosferze zabawy i wrzawy i nie miały nic wspornego z powagą przeżywania tajemnicy narodzenia Pana, dlatego w 1736 roku, na skutek wprowadzania coraz więcej elementów ludycznych, dekretem papieża zakazano urządzania szopek w kościołach. W to miejsce pojawiły się szopki obnośne (pierwsza pojawiła się już w 1701 r. w Warszawie), do których pierwotnie żacy pisali humorystyczne scenariusze przedstawień w postaci rubasznych scenek rodzajowych. Grupom kolędniczym towarzyszyła też grupa muzykantów dodająca kolorytu występom. Oczywiście grupy kolędnicze zostały „przeniesione z szopki”, a co za tym idzie, także strój głównych postaci.
W XIX wieku szopka na nowo powróciła do kościołów, ale już bez elementów humorystycznych, należy, bowiem pamiętać, ze wiek XIX, to wiek powstań i zrywów narodowych, czas żałoby narodowej, nie było więc w kościele miejsca na żarty, wątki ludyczne i poufałość względem Dzieciątka Jezus.
Co śpiewano.
Oczywiście historia kolędy nie kończy się na św. Franciszku i zakonach franciszkańskich. Przez szereg wieków kolęda przechodziła swoją metamorfozę, stanowiąc bogaty rozdział w historii naszej kultury, będąc do dziś najpiękniejszym zwyczajem bożonarodzeniowym. Pierwotna pieśń kolędowa ma charakter pieśni winszującej, hymnu noworocznego i nie wiąże się w żaden sposób z kultem religijnym, nie ma nic wspólnego z dzisiejszą pieśnią bożonarodzeniową opartą na motywach ewangelii. Najstarsza, znana w Polsce pieśń o Bożym Narodzeniu, nie zbyt dobrze dziś znana, przełożona została z kancjonału czeskiego z 1424 roku i nosi tytuł: „Zdrów bądź królu anielski”. Nazwa „kolęda” dla oznaczenia utworu muzycznego poświęconego tematyce bożonarodzeniowej pojawia się dopiero w XVI wieku, a wśród nich: „Nuż my dziatki, zaśpiewajmy z weselem”, „Takoć Pan Bóg świat barzo umiłował” oraz chorał „Anioł pasterzom mówił”. Kolęda jest w XVI wieku jeszcze zjawiskiem bardzo rzadkim i nosi najczęściej nazwę pieśni, piosnki, rotuły, kantyczki, symfonii, ale nastąpiło tu przejście znaczenia „kolęda” od pieśni winszującej do pieśni ku czci nowonarodzonego Chrystusa.
W wieku XVII i pierwszej połowie XVIII następuje rozkwit polskiej kolędy a poprzez wprowadzenie rodzimych wątków pasterskich i melodycznych dokonuje się spolonizowanie kolędy o proweniencji czeskiej. Jednocześnie dokuje się ekspansja polskiej kolędy na tereny wschodnie, głownie na Białoruś i Ukrainę. Znane są liczne przekłady polskich kolęd na języki krajów zza wschodniej granicy, jak np.: ”W żłobie leży”. Autorem słów tej kolędy jest ksiądz Piotr Skarga. Napisał je do muzyki poloneza koronacyjnego króla Władysława IV Wazy. Z XVIII wieku pochodzi także kilka innych, do dziś popularnych kolęd „Gdy Śliczna panna”, „Jezus malusieńki”, „Ach ubogi żłobie”, „Gdy się Chrystus rodzi”. W Wieku XIX tworzą Nowowiejski, Noskowski, powstają kolejne piękne i do dziś cieszące się popularnością kolędy bez których trudno sobie wyobrazić dzisiejsze święta Bożego Narodzenia. Wśród tych najpopularniejszych wymienić należy „Wśród nocnej ciszy”, „Pojedźmy wszyscy do stajenki”, „Mizerna cicha” do słów Teofila Lenartowicza oraz „Lulajże Jezuniu”, której motywy wykorzystał Fryderyk Chopin w Scherzo h-moll. Także w XIX wieku badacz tematu Michał Marcin Mioduszewski, profesor prawa kanonicznego ze Zgromadzenia Misjonarzy, dokonał w swojej publikacji „Wielki śpiewnik kościelny”(1838 r.) oraz „Pastorałki i kolędy z melodiami” (1843 r.) rozdzielenia obu tych gatunków muzycznych .
Trzeci etap kształtowania się polskiej kolędy przypada na okres saski, stanisławowski i wiek XIX. Z tego okresu pochodzi słynna majestatyczna kolęda w rytmie poloneza „Bóg się rodzi” Franciszka Karpińskiego. Ta kolęda była wyjątkowo bliska polskiej tradycji wigilijnej. Gdy na niebie pojawiła się wyczekana pierwsza gwiazdka, wraz z nią brzmiały pierwsze jej fortepianowe akordy. Szybko formował się korowód, na którego czele stawali w parze właściciele dworu, za nimi dostojni goście i domownicy, by tanecznym krokiem dostojnym poloneza udać się do salonu jadalnego w którym czekał uroczyście nakryty stół wigilijny.
Po zakończonej wieczerzy wigilijnej zarówno w domach szlacheckich jak i mieszczańskich i w chłopskich chatach śpiewano te same „starodawne kolędy”. Śpiewano je nie tylko na melodię łacińskich hymnów, ale także marszów, polskich tańców narodowych i kołysanek. Były to najczęściej wspomniane wyżej tradycyjne polskie kolędy jak np. „Lulajże Jezuniu”, „ W żłobie leży”, „Wśród nocnej ciszy” i wiele, wiele innych. W czasie wykonywania kolęd korzystano z kantyczek, tj. podręcznych śpiewników z zapisem nutowych, podobnie jak czyni się to w dzisiejszych czasach w wielu polskich domach. W domach szlacheckich śpiewano kolędy najczęściej przy akompaniamencie fortepianu.
Ale kolęda to nie tylko śpiewanie kolęd. Kolęda to także DAR, pamięć o innych. W polskich majątkach szlacheckich istniała piękna tradycja obdarowywania prezentami nie tylko służby dworskiej, ale także ludzi biednych. Przygotowania prezentów pochłaniały nie tylko wiele czasu, bo większość z nich wykonywano ręcznie, ale także sporych nakładów finansowych, bo jak wiemy i potrzebujących było w owym czasie bardzo wielu, a przecież Chrystus narodził się dla wszystkich! Kolęda dla ubogich była więc nie tylko gestem dobroci ze strony dworu, ale posiadała także głęboki wymiar symboliczny. W okresie świątecznym do dworów nadciągali okoliczni żebracy, którzy szukając pomocy stawali się z czasem stałymi bywalcami kuchni dworskich.
Tradycja kolędowania ma stare korzenie, ale jej znaczący rozwój zaczyna się dopiero w wiekach średnich, a w Polsce dopiero od XVI wieku, nabierając na sile w wieku XVII i XVIII. W tym czasie rozwinął się także zwyczaj obchodzenia domów sąsiadów z kolędą i jej różne formy, a także kostiumy kolędnicze, które w naszej tradycji nawiązują do wydarzeń historycznych, tradycji regionalnych jak również są wynikiem fantazji, pomysłowości a także możliwości finansowych wiejskich kolędników.
Do tradycji okresu Bożego Narodzenia weszło kolędowanie mające charakter widowiska teatralnego, a wśród nich kolędowanie z „Turoniem” z „Szopką”, „Herodem”, „Rajem” i tp. Skład każdej grupy kolędniczej był inny, podobnie jak ich repertuar. Niektóre kolędy przechodziły z pokolenia na pokolenie, a dostępu do nich pilnie strzeżono, bo też często stanowiły one „skarb” kolędującej od pokoleń rodziny. Skład grup kolędniczych był różny, ale najczęściej składał się z 5- 9 członków, a wśród nich znajdowali się Herod, Żyd, Diabeł, Śmierć, Anioł, w niektórych przedstawieniach także Żandarm i 2-4 Ministrów, którzy wykonywali partie wokalne. Musieli to być dorodni mężczyźni, który podobali się dziewczętom, bo od tego zależała hojność dziewczęcej kiesy. Ministrowie odziani byli w jednolity strój, odmienny dla każdej grupy kolędniczej. Mogły to być barwnie wyszywane szarfy (często w motywy lub barwy narodowe) oraz imitację szabli i czapki wzorowane na krakowskich. Oczywiście w różnych okresach również stroje ulegały różnym modom.
Na czele takiego kolędniczego korowodu biegł Dziad, postać siejąca postrach zwłaszcza wśród dziewcząt. Ubrany był w odwrócony do góry włosem kożuch przepasany słomianym powrósłem, na piersi różaniec z kasztanów, na głowie sterczała ogromna, wysoka czapa, twarz zaś przesłaniała maska w której ukryta była skóra z jeża. Biada dziewczynie, którą udało się Dziadowi pocałować. Dla chłopców Dziad miał inny rodzaj atrybutu – skręconą z grubego sznura lub rzemienia, także zakończoną skórą jeża kacałę. Jej uderzenie było równie dotkliwe, co dziadowski pocałunek. Dziadowi oczywiście towarzyszył turoń, kobyłka lub koza. W rolę zwierzęcia wcielał się mężczyzna, który okryty derką, w ręce trzymał przymocowany do kołka fantazyjnie wykonany, budzący grozę łeb zwierzęcia. W grupie kolędniczej mogli znaleźć się także żołnierze ubrani w „mundur” wzorowany na rzeszowskim stroju ludowym – niebieskie spodnie i kamizele, przepasani barwnymi szerokimi wstęgami, na głowie wysokie czapki z przymocowanymi bibułkowymi wstążkami. Stroju dopełniały wojskowe szable, które po I wojnie zastąpiły drewniane. Każdej grupie kolędniczej towarzyszyli muzykanci, których musiało być przynajmniej dwóch, najczęściej jednak grupa muzykancka składała się z 4 instrumentów: skrzypce, klarnet, basy i cymbały. Muzykanci odziani byli najczęściej jednolicie w kożuchy lub oficerskie płaszcze.
Aby stać się członkiem grupy kolędniczej trzeba było mieć skończone 18 lat, to był warunek, jaki koniecznie trzeba było spełnić, by móc zostać przyjętym do szanującego się zespołu. Rokrocznie wkładano wiele energii i starań w ich przegotowanie przedstawień. Próby urządzano w domach, które pełniły funkcje świetlicy. Wiele uwagi poświęcano kostiumom, które często były bardzo fantazyjne i bogate. Wśród nich na czoło wybijał się kostium koronacyjny Heroda i Żyda. Żyd był postacią komiczną, budzącą śmiech, zbierającą również datki do koszyczka. Oprócz funkcji aktorskiej, jaką niewątpliwie pełnił podczas spektaklu kolędniczego, Żyd pełnił również funkcje dzisiejszego impresario. Nie każde drzwi, do których zapukano z kolędą stały otworem. Zamknięte drzwi pierwszej chałupy, od której zaczynano kolędowanie wróżyło nieszczęście i brało w łeb całe przedsięwzięcie, dlatego rolą żyda było zapewnienie przyjęcia kolędników, a jego zadanie było o tyle utrudnione, ze musiała to być chałupa bogatego kmiecia. Żyd słynął też z upartości. Dotąd walił lagą w drzwi i skamlał pod oknami, aż gospodarze godzili się wpuścić kolędników do środka.
kolęda z koniem
Nasza tradycja ludowa zna wiele różnych form kolędowania, ale chyba najciekawszą, najbarwniejszą i niosącą ze sobą najwięcej wrażeń i emocji było popularne jeszcze po drugiej wojnie, choć już tracące swój dawny magiczny sens, kolędowanie z żywymi zwierzętami. Na terenie obecnego Podkarpacia, popularna zwłaszcza w okolicy Kolbuszowej i Raniżowa. W noc z Bożego Narodzenia na Św. Szczepana wychodziły tuz po północy na ośnieżone wiejskie drogi grupy kolędnicze, pośrodku których szły barwnie przystrojone konie niosące na grzbietach jeźdźców, przywodzące na myśl wspomnienie orszaku Trzech Króli. Zgodnie z tradycją koń pod jeźdźcem powinien być najlepiej białej maści. Strój konia mówił o bogactwie i odległej królewskiej tradycji regionu (tereny Puszczy Sandomierskiej należały do królewszczyzny). Przykryty więc był złotą kapą (złoto symbol dostatku), grzywę miał splecioną w warkocze, w którą wplatano wstążki i kłosy zbóż, a z piersi zawieszony miał przybrany również kwiatami i barwnymi wstążkami wieniec z choiny.
Kiedy kolędnicy zjawiali się przed domem, któremu chcieli złożyć wizytę, jego drzwi zgodnie z polską gościnnością stały już otworem. Kolędnicy razem z konisiem wchodzili do izby. Koń był już wyuczony swojej roli, i na komendę „Pokaż no nasz konisiu co ty umiesz” obracał się dookoła, a następnie oprowadzano go dookoła stołu, za co dostawał od gospodarza miareczkę owsa. Owies podawano konisiowi na wieku od dzieżki, na której spożywano wieczerzę wigilijną. W tym czasie kolędnicy śpiewali kolędę, za którą również otrzymywali poczęstunek, najczęściej w postaci kieliszeczka wódki. Kolędnicy odziani byli równie uroczyście w sukmany. W niektórych wsiach kolędnik oprowadzający konia wokół stołu w geście błogosławieństwa obrzucał domowników ziarnem owsa, co miało zapewnić urodzaj na zboże.
W tym miejscu należy dodać, ze wszystkie grupy kolędnicze, w tym, np. z szopka , gwiazdą, turoniem nastawione były na zysk w postaci różnych darów. Wyjątek stanowiła kolęda z koniem, w której uczestniczyli tylko poważni i dostojni gospodarze. Ten rodzaj kolędy miał charakter obrzędu o charakterze magicznym, który wywodzi się jeszcze z czasów przedchrześcijańskich, który połączony był z kultem wegetacyjnym mającym na celu wywołanie jak największego urodzaju. Z tego względu obrzęd miał charakter poważny, zawierający elementy sakralne. Również obecność konia w tego rodzaju kolędowaniu jest w pełni uzasadniona. Koń u Słowian otoczony był kultem, wykorzystywany był także do wróżb w czasach wojny. Obecność owsa w obrzędzie, obsypywanie nim domowników, jak również przybranie końskiej grzywy w kłosy zboża również miało znaczenie magiczne i związane było z pogańskim jeszcze kultem roślin.
Tradycja kolędowania w domach sąsiadów dziś zachowała się jedynie w formie szczątkowej. Nie ma już ludzi, którzy pamiętają tamte czasy i układy sceniczne dawnych przedstawień kolędniczych. Znamy je dziś tylko z zapisów pamiętnikarskich i scen odtwarzanych na deskach scenicznych. Przyczynił się do tego czas II wojny, kiedy gromadzenie się po domach było znacznie utrudnione. Tradycyjna wieś w konfrontacji z nowoczesnością dała się porwać fali współczesności, zatracając przy tym swój dawny czar i magię.
Emilia Jakubiec-Lis
Boże Narodzenie w zbiorach Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie:
Opis fotografii.
fot.1. Kolędnicy, akwarela, Zbigniew Krygowski, 1938. Ze zbiorów Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie.
fot.2. Kolęda z „byczkiem” turoniem, Lutcza,pow. strzyżowski, fot. 1968;
fot.3. Kolednicy, olej na płótnie, Maria Nowak, Tomaszów Lubelski, 1979;
fot.4. Maska turonia, Wola Zarczycka, pow. Lezajsk, fot. 1986.
fot.5. Za gwiazdą „Od łonej strony”, Zbigniew Krygowski 1947,
fot.6. Z Kolędą, Stefan Fus, 1980.