Jak upał, to pranie…
Pogoda jaka występuje w tym tygodniu w naszym regionie, a zwłaszcza temperatury, jakich doświadczamy, idealne są aby podjąć temat prania… Dawniej na wsi nie była to sprawa łatwa.
Pranie rozpoczynano od włożenia ubrań do cebra i zalania gorącą wodą. Następnego dnia nad stawem lub rzeką okładano je kijanką lub prano na tarce. Po praniu wstępnym, wkładano bieliznę do polewanicy (zwarki) i wielokrotnie polewano ją gorącym ługiem (przygotowywanym z zaparzonego popiołu bukowego), który przeciekał przez odzież i odciekał do podstawionego naczynia. Aby pranie przyśpieszyć wrzucano do polewanicy rozżarzone kamienie i ją przykrywano. Ponownie ubrania prano na tarce i bito kijankami. Pranie kijanką odbywało się zwykle w bieżącej wodzie (rzece, strumieniu). Prano na specjalnie do tego przygotowanych kładkach (platformach, których jeden koniec opierał się o brzeg rzeki, a drugi był wbity w jej dno). W namoczoną bieliznę uderzano zarówno szeroką jak i wąską częścią kijanki. W niektórych wsiach w Rzeszowskiem kijanki oraz mydło używane były do prania aż do pocz. lat 70. XX w.!
Po wypłukaniu odzież wieszano na płocie do wysuszenia. Dziś więc schło by wszystko dosyć szybko…
Przedmioty służące do prania zobaczyć można na wystawie „Na co dzień i od święta”.