FRANCISZEK KOTULA (1900-1983) - WSPOMNIENIE
FRANCISZEK KOTULA (1900-1983)
„Człowiek po swej śmierci żyje dopóty, dopóki żyją ludzie, którzy jego znali. Kiedy i tych zabraknie, życie się kończy – chyba, że zmarły pozostawi po sobie dzieła trwalsze od ludzkiej pamięci. Nietrwałą ludzką pamięć mają zastąpić grobowce i nagrobki.”
(F. Kotula, Tamten Rzeszów)
W miniony piątek 26 kwietnia br. w Muzeum Etnograficznym w Rzeszowie miało miejsce spotkanie upamiętniające trzydziestą rocznicę śmierci Franciszka Kotuli, historyka, etnografa, wielkiego pasjonata kultury ludowej… twórcy rzeszowskiego Muzeum. Salę z pamiątkami wypełnili po brzegi Jego sympatycy, a wsród nich Ci, którzy dobrze Go pamiętali – jego dawni, emerytowani już współpracownicy; pani Barbara Sierżęga, pan dr Krzysztof Ruszel, dr Andrzej Karczmarzewski i syn Bogusław Kotula. Krókie przemówienie Kierownika Muzeum – Damiana Drąga wprowadziło podniosły nastrój, który sprzyjał wspomnieniom osoby Franciszka Kotuli. Jakim człowiekiem był Kotula? Nie dowiemy się tego z pozostawionych przez niego niezliczonych notatek i materiałów badawczych. Z takim przejęciem opowiadać mogli o nim tylko Ci, którzy Go znali, którym był bliski… A, był człowiekiem pełnym pasji, ale też wybuchowym, niecierpliwym, chytrym, wypowiadającym swoje myśli ‘szybciej niż je formułował”. Był przy tym człowiekiem pełnym pokory i rozumienia swojej roli... przepełniony wrażliwością i najwyższą delikatnoscią. W swojej książce „Rozmowy ze skorupami” pisze:
„Oto otoczyłem się „skorupami” i „skorupkami”, świadkami minionej juz epoki; epoki, którą nazwać można „glinianą”, analogicznie do epoki brązu czy żelaza takie teżmyśli przychodzą mi do głowy. Czasem układam je - nie myśli i nie epoki, ale skorupy - w tematyczne gromadki, to znowu w długi szereg, próbując je posegregować, poklasyfikować, przynajmniej chronologicznie. Bawię sie tymi skorupami jak ongiś, w dzieciństwie (...) przy tej zabawie więcej posługuję sie intuicją i wyobraźnią. Raz zebrane skorupy pieszczę wzrokiem, to znów przekładam je z ręki do ręki jak paciorki różańca, nieświadomie przykładam nawet do policzków. Poprzez mgłę wieków i dziesiątki pokoleń, usilnie staram się dojrzeć, staram się wskrzesić tych, którzy niegdyś te „gliniaczki” wyrabiali, i tych, którzy się nimi w ten czy inny sposób posługiwali (...). „Pasja ocalenia za wszelką cenę najdrobniejszych nawet okruchow duchowej kultury ludowej Rzeszowskiego sprawiła, że Kotula szuka najróżnorodniejszych sposobów i środków jej uratowania i dokumentacji. Do akcji tej pragnął włączyć i zaangażować tych wszystkich, którzy mają do tego przygotowanie (…). Pierwsze miejsce wśród nich przeznaczył nauczycielom…” pisze w „Portrecie regionalisty” Aleksander Zyga.
Urodził się 26 kwietnia 1900 roku w Głogowie Młp. Jego Ojciec, Walenty był cieślą. Ten fach od wielu pokoleń zapewniał rodzinie utrzymanie. W młodości również Franciszek próbował tego zawodu, jednak dzięki „szpargałom” zgromadzinym przez ojca szybko zrodziła się w nim ciekawośc świata i dusza badacza. Zarzucił ciesielkę, by jako jedyny z siedmiorga rodzeństwa zdobyć wykształcenie i oddać się pasji zbieracza- kolekcjonera. Nigdy nie uważał się za etnografa… Dlaczego…??? Może, dlatego, że nie lubił „gabinetowych badaczy”, a chyba z takim podejsciem najczesciej się spotykał wsród zawodowych etnografów, ale też dlatego, że jego badania nie szły w szerz, ale możliwie najbardziej wgłąb – jak zwykł mawiać o sobie. Tego samego zdania był też Gerard Labuda, pisząc: „Franciszek Kotula jest przede wszystkim historykiem kultury ludowej; dosadniej i precyzyjniej mówiąc, terenowym historykim ludowym. To znaczy, iż nie gardząc wiadomościami zaczerpnietymi z dziedziny archeologii, onomastyki, historii „papierowej” – opartej na źródłach pisanych, sięga do historii żywej, której nosicielem jest wspólzesny człowiek, a także wytwory wszelkiego rodzaju pozostawione przez niego w tzw. terenie.”
Mówił o sobie: „chodziłem po świecie i zbierałem śmiecie”. Te „śmiecie”, a raczej jak się wkrótce okazało – skarby, dały podwaliny rzeszowskiemu muzeum, którego tworzenie powierzono mu w 1935 roku. Liczył sobie wówczas 35 lat. „(…) Musialem stać się od razu – jako, że muzeum zostalo przwidziane od poczatku jako wielodziałowe – prehistorykiem, etnografem, historykiem, historykiem sztuki, archiwistą i bibliotekarzem (…) kronikarzem zapisujacym wyniki swoich badań i dokonań nowej placówki, piszącym metryki darów i ewentualnych zakupów (…), aby zmiękczyc owe serca i uczynić je hojniejszymi na rzecz zbiorów już publicznych – zostałem zobligowany to wszystko opisywać i dziękować na łamach miejscowego tygodnika, a także dla pobudzenia ciekawości - pisać artykuliki o postepie badań i rozwoju placowki. To miał robić jeden człowiek…”
Z ogromnym zapałem i oddaniem przystąpil do powierzonego mu zadania. Mnożyły się nowe nabytki – eksponaty muzealne, pęczniało muzealne archiwum, a jego gabinet wypełnialy liczne notatki, artykuły, materiałay do licznych publikacji, będace plonem jego licznych wypraw w teren. I tak np. „Hej, leluja” stanowiąca syntezę kolądek i pieśni kolędniczych jest efektem badań przeprowadzonych w blisko 70-ciu miejscowościach. Obok niej na nie mniejszą uwagę zasługują m.in. publikacje: Mimo wszystko, Z sandomierskiej puszczy,, Foklor słowny osobliwy, Opowieści ziemi, Rozmowy ze skorupami, Znaki przeszlości, U żrodeł, Chłopi bronili się sami, Znaki przeszłości, Przeciw urokom, Muzykanty…
Muzykanty, rzecz o odchodzacej już tradycji muzykowania wiejskiego uchwycona została przez Kotulę w swym ostatnim bodajże stadium. „W latach sześćdziesiątych (...) zetknąłem się bliżej z muzykantami dawnego typu. Z miejsca mnie oczarowali (...).Urzeczony tym swoistym światem skrzętnie notowałem tak opowiadania muzykantów, jak i przekazaną mi tradycję o nich. Bardzo wiele tych wypowiedzi nagrałem na taśmie magnetofonowej (...). Chociaż muzykanci w swobodnych rozmowach kpią z siebie i drugich, wygrzebują ze wspomnień w pierwszym rzędzie monety humorystyczne, a nawet groteskowe, to przecież muzykanctwo traktują jako coś żywego, a nawet świętego, coś jak sacrum (...) ”. "Muzykanty” - książka utrzymana niewątpliwie w tonie gawędziarskim, pisana prostym językiem stroniącym od naukowej terminologii, podbiła serca szerokich rzesz czytelników, a wsród nich także osób ze swiata nauki. Przykladem tego jest osoba Pana prof. Andrzeja Bieńkowskiego, absolwenta Akademii Sztuk Pięknyuch, wykladowcy uniwersyteckiego, który oczarowany malowniczością dawnej wsi rzeszowskiej uzkazanej przez pryzmat losow muzykackich, postanowił iść ścieżką Kotuli i badać folklor muzyczny. Najpierw Mazowsza, Polesia, później wschodnich rubieży dawnej Rzezcypospolitej. Pan prof. Andrzej Bieńkowski, autor wielu publikacji i reportaży terenowych był gosciem honorowym naszego Wieczoru, podczas którego zaprezentował dwa filmy bedące efektem jego poszukiwań badawczych.
Mijały lata… Oddajac się mrówczej pracy, Kotula zrobił chyba wszystko, co był w stanie w swoim pracowitym życiu dokonać dla badań nad folklorem dawnej Rzeszowszczyzny. Posługujac się nowoczesnymi środkami technicznymi, przewędrował cały jego obszar, przyjmując niejednokrotnie z koniecznosci rolę żebraka, to znów uciekajac się do innych forteli w celu zdobycia cennych informacji. „(...) w wyjątkowych okolicznościach, jadąc na badanie celem „współżycia, zabierałem ze sobą wódkę, papierosy, słodycze. Kiedy sie atmosfera wreszcie niejako „urodzinniła”, wypowiedzi i wynurzenia stawały sie w pełni autentyczne, dochodziło do poufnych zwierzeń (...) Z niektórymi ludzkimi gromadkami czy zespołami tak sie zżyłem, ze byłem traktowany jak „swój”. Byli w stosunku do mnie tak zaufani i bezpośredni, że nie krepował ich, względnie peszył mikrofon magnetofonu (...) W wyniku „szaleństwa” na jednym z regałów mej pracowni spoczywa duże pudło z taśmami - kosztowały „majątek” - oraz mój magnetofon, techniczny szczyt w swoim czasie, wolnoobrotowy, wymagający czułych i dlatego drogich taśm sprowadzanych z zagranicy...”
W książce „Przeciw urokom”, której pierwsza publikacja ukazała się w 1989 roku, a więc już po śmierci Kotuli – wspomina: „Kto dzisiaj wyraża sie o ziemi, że jest święta? Chyba ktoś, kto sie błąka samotnie jak ja (...). Chodząc po moich lasach i polach, ścieżkach i drogach, niby tych samych, ale nie tych samych - czuję, że już nie są moimi. Uświadomiłem sobie, że za moment skończę osiemdziesiąt lat i - wstrząsnęło mną. Już nie sama wizja bliskiego końca deprymuje, ale poczucie niespełnienia. Doskonale zdaję sobie sprawę, że w moim archiwum znajdują sie materiały na jeszcze kilka książek w rodzaju Hej leluja, Znaków przeszłości, Muzykantów. Chyba pierwszy raz w życiu zadrżało we mnie coś, jakby żal. A potem bunt; przeciw komu?... czemu?... Wreszcie nadeszła refleksja (…) Pisząc ją zauważyłem, że całkowicie przeniosłem sie w przeszłość (...) Znalazłem się jakoby w innym świecie (...) Pamiętam, ile to razy godzinami trzeba było szukać człowieka, tego jednego, który jeszcze pamięta, choć wszyscy już zapomnieli... I wówczas, kiedy go już odnalazłem, okazywało się, że to człowiek, który w gromadzie cieszył się opinią nieszkodliwego, ale i nie do końca normalnego. Ale właśnie tacy okazywali się warci poznania, byli pasjonujący i przedziwni (...) Ci ludzie - to tematy do specjalnych biografii”.
W swoich zbiorach pozostawił po sobie, zapisane gdzieś w terenie fotografie… bezimienne ludzkie twarze… Kim byli, skąd pochodzili, dlaczego w jednej chwili stali się dla niego ważni, a w innej zapomniał zanotować ich imiona…??? To jedna z zagadek, którą przyjdzie rozwikłać biografom tego wielkiego badacza.